Wiktor Bater

Wiktor Bater

Ur. 24.09.1966 Zm. 07.04.2020

Wspomnienie

Dziennikarz wojenny i korespondent zagraniczny polskich mediów m.in. w Rosji. Jego życiorys był gotowym scenariuszem na dobry film. Zaczynał karierę korespondenta w latach 90. XX w. na Bałkanach, gdy trwała tam krwawa wojna po rozpadzie Jugosławii. Był potem w Afganistanie, ale najbardziej znany był z relacji z Rosji. Osiadł tam na blisko 20 lat. Zasłynął z relacji odbicia szkoły w Biesłanie w 2004 r., zajętej wcześniej przez czeczeńskie komando. Został wtedy lekko ranny. Początkowo nie było wiadomo, czy żyje. - Wszystko to przez ekipę rosyjskiej telewizji, która sfilmowała mnie wynoszonego spod szkoły nogami do przodu - opowiadał portalowi Media2. - Widziała to moja żona, która rozpoznała mnie po białych adidasach, jakie kupiłem sobie na dzień przed wyjazdem na materiał. Po tym wydarzeniu telewizja w Polsce pokazywała moje nazwisko w czarnych ramkach, tymczasem ja byłem tylko lekko ranny. Ponieważ policja zagłuszała na miejscu swoich działań telefony komórkowe, by terroryści i w efekcie wszyscy na miejscu nie mogli się ze sobą komunikować, nie miałem szans dodzwonić się do kraju i zdementować plotek o swojej śmierci, które w ślad za rosyjskim przekazem zaczęły emitować inne stacje. Pamiętam reakcje dziennikarzy, którzy po opatrzeniu rany dziwili się, widząc gościa w znanych światu adidasach, który spokojnie idzie ulicą. Mieli egzotyczne miny ale na szczęście zdementowali wiadomość o mojej śmierci. W dniu katastrofy smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r., jako pierwszy podał informację, że prezydencki tupolew z 96 osobami na pokładzie się rozbił. - Zasada jest niezmienna - tłumaczył „Gazecie Wyborczej”. - Trzeba mieć absolutne zaufanie do swojego źródła i zrobić wszystko, aby potwierdzić rzecz w innym źródle. W przypadku Smoleńska większość informacji była oparta na jednym źródle, które poinformowało mnie, że samolot się rozbił. Próbowałem to potwierdzić. Oczywiście zawsze, dopóki nie zobaczy się czegoś na własne oczy, istnieje groźba popełnienia błędu. Miałem absolutną pewność, że stało się to, co się stało. Tę pewność miał też mój naczelny Radek Kietliński. Ale z profesjonalnego punktu widzenia był to jeden z najbardziej stresujących momentów w mojej karierze. Przez długich kilkanaście minut nie podawały tej informacji inne media. A gdy się pojawiła, powoływano się na agencję Reuters lub na nas. Tyle, że korespondentka Reutersa była razem ze mną. Byliśmy w tej samej sytuacji. Jako dziennikarz pracował m.in. dla Polskiego Radia, TVN, Polsatu, tygodnika „Wprost”, Superstacji, a także TVP. Z tej ostatniej został zwolniony w 2009 r., po dwóch latach na stanowisku korespondenta stacji w Moskwie. Wypowiedzenie dostał kurierem. - Od miesięcy sekowano mnie za to, że nie chciałem się wpisać w nurt potwierdzania nieomylnej polityki wschodniej prezydenta Kaczyńskiego - mówił „Dziennikowi”. W 2008 r. wydał książkę „Nikt nie spodziewa się rzezi. Notatki korespondenta wojennego”, w której opisał swoje wyprawy w rejony objęte konfliktami zbrojnymi na Bałkanach, Kaukazie, Bliskim Wschodzie.

Roman Imielski

Zdjęcie profilowe: Wojciech Surdziel/Agencja Gazeta