John Lewis

John Lewis

Ur. 21.02.1940 Zm. 17.07.2020

Wspomnienie

Legendarny działacz na rzecz równouprawnienia czarnoskórych, współpracownik Martina Luthera Kinga i wieloletni kongresmen, syn biednych czarnoskórych rolników. 29 grudnia 2019 ogłosił, że ma raka trzustki w zaawansowanym stadium, obiecując jednocześnie, że będzie walczył z chorobą "z taką samą pasją, z jaką walczył z niesprawiedliwością rasową". - Kochał ten kraj tak bardzo, że ryzykował dla niego swoje życie - oświadczył były prezydent Barack Obama, który w 2011 r. przyznał Lewisowi Medal Wolności, najwyższe odznaczenie cywilne w kraju. - Przez dziesięciolecia poświęcił się walce o wolność i sprawiedliwość, inspirując kolejne pokolenia, aby podążały jego śladami. Żal z powodu śmierci Lewisa wyraził również przywódca Republikanów w Senacie Mitch McConnell: - Lewis zajął miejsce wśród gigantów amerykańskiej historii, jeszcze zanim został wybrany do Kongresu - oświadczył. - Senat i naród opłakują stratę pioniera w walce o prawa obywatelskie, który postawił na szali swoje życie, by walczyć z rasizmem, promować równość wobec prawa i przypomnieć naszemu narodowi o jego micie założycielskim. "Historia Lewisa to historia ruchu na rzecz praw obywatelskich" - zauważa "New York Times". Aktywista protestował przeciwko rasizmowi we wszelkiej możliwej formie: segregacji w toaletach, hotelach, restauracjach, parkach czy na basenach. Niemal na każdym kroku był bity, opluwany czy podpalany papierosami. Przyjmował ciosy zarówno od rozwścieczonych tłumów, jak i od policji. Między 1960 a 1966 rokiem aresztowano go 40 razy. Gdy miał 18 lat, napisał list do Martina Luthera Kinga i stał się w kolejnych latach jego protegowanym. Był ostatnim żyjącym współpracownikiem Kinga, który stał u jego boku podczas słynnego Marszu na Waszyngton w 1963 r. Wówczas to King wygłosił słynne przemówienie zaczynające się od słów "I Have a Dream" („Mam marzenie”). Lewis był też jednym z pierwszych "jeźdźców wolności" (ang. Freedom Riders): aktywistów, którzy w 1961 r. sprzeciwiali się segregacji rasowej podczas podróży międzystanowych po amerykańskim Południu. Podczas jednego z takich "rajdów wolności" zaatakowało go kilkuset rasistów, zostawiając nieprzytomnego w kałuży krwi na terminalu autobusowym. Był założycielem i pierwszym przywódcą Pokojowego Komitetu Koordynacyjnego Studentów, który prowadził pokojowe, "siedzące" protesty w lokalach "tylko dla białych". 7 marca 1965 r. Lewis poprowadził jeden z najsłynniejszych marszów w historii Ameryki. Stojąc na czele grupy 600 osób, którym odmówiono prawa do głosowania, pomaszerował w mieście Selma w stanie Alabama na wprost uzbrojonych żołnierzy. Gdy protestujący nie posłuchali wezwania do rozejścia się, żołnierze użyli gazu łzawiącego, biczy i gumowych pałek owiniętych drutem kolczastym. Podczas "krwawej niedzieli", jak później okrzyknięto ten dzień, jeden z żołnierzy rozbił Lewisowi czaszkę maczugą. Nagrania i zdjęcia z tego wydarzenia obiegły Amerykę, wzbudzając powszechne oburzenie i doprowadzając do poparcia prawa do głosowania dla wszystkich Afroamerykanów. 6 sierpnia 1965 r. prezydent Lyndon Johnson podpisał ustawę, która była kamieniem milowym w walce o równouprawnienie czarnoskórych. Ustawa znosiła obowiązkowe testy z pisania i czytania, które musieli przejść, aby uzyskać prawo do głosowania. W praktyce testy zawierały absurdalnie trudne pytania, specjalnie sformułowane tak, aby nikt nie mógł na nie odpowiedzieć. Po uzyskaniu głosu miliony Afroamerykanów zaczęły zmieniać politykę na Południu, a sam Lewis w 1986 r. dostał się do Kongresu. Dzięki swoim wysokim standardom moralnym szybko zyskał przydomek "sumienia Kongresu". Głosował ramię w ramię z najbardziej liberalnymi Demokratami, choć czasem wykazywał niezależność, m.in. podczas głosowań nad zwiększaniem wydatków na zbrojenia. W 1991 r. sprzeciwiał się m.in. wojnie w Zatoce Perskiej. W 2016 r. Lewis wraz z innymi demokratycznymi kongresmenami przeprowadził „okupację” w Izbie Reprezentantów, domagając się głosowania w sprawie przepisów o dostępie do broni. Ostatni raz wystąpił publicznie po zabójstwie czarnoskórego George'a Floyda (w maju 2020 r.), gdy w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie wybuchły protesty przeciwko niesprawiedliwości rasowej. - To było tak straszne, że aż się rozpłakałem - mówił w telewizji CBS o nagraniu, na którym policjant z Minneapolis dusi Floyda kolanem przez ponad osiem minut. - Teraz ludzie zrozumieją, o co chodzi w tej walce. To kolejny krok na bardzo, bardzo długiej drodze ku wolności i sprawiedliwości dla wszystkich ludzi. Obywatelskie protesty przeciwko brutalności policji i systemowemu rasizmowi Lewis postrzegał, jako kontynuację swojej walki, choć z powodu choroby nie mógł wziąć w nich aktywnego udziału. - To było bardzo wzruszające zobaczyć, jak setki tysięcy ludzi z całej Ameryki i z całego świata wychodzą na ulice, aby zostać usłyszanym - mówił w CBS. Kondolencji z powodu śmierci Lewisa nie złożył prezydent USA Donald Trump. Nie jest tajemnicą, że jego relacje z kongresmenem były bardzo cierpkie. W 2017 r. zbojkotował inaugurację Trumpa, kwestionując jego wybór ze względu na rosyjską ingerencję. Nowo wybrany prezydent odgryzł mu się wówczas na Twitterze: "Kongresman John Lewis powinien spędzać więcej czasu na naprawianiu swojej dzielnicy, która jest w okropnym stanie (nie wspominając o przestępczości), zamiast bezpodstawnie narzekać na wyniki wyborów. Wszyscy tylko gadają i gadają, a nie ma żadnych działań ani wyników. Przykre!". Kiedy w grudniu 2019 r. Izba Reprezentantów głosowała za impeachmentem Donalda Trumpa, Lewis namawiał swoich kolegów do głosowania za odwołaniem prezydenta. - Kiedy widzisz coś niewłaściwego, masz moralny obowiązek zabrać głos - przekonywał z mównicy. - Nasze dzieci i ich dzieci zapytają nas: "Co zrobiłeś? Co powiedziałeś?". Dla niektórych to głosowanie może być trudne. Ale mamy misję i mandat, by być po właściwej stronie.

Redakcja

Zdjęcie profilowe: Shutterstock.com