Była jedną z najradykalniejszych krytyczek autorytarnego Kremla, rosyjskiej korupcji oraz drugiej wojny czeczeńskiej. Jej reportaże z Kaukazu pokazywały przede wszystkim cierpienia i śmierć bezbronnych cywilów, a nie polityczne rozgrywki czy ruchy wojsk. Nie oszczędzała ani rosyjskiej armii, ani Władimira Putina, ani władającego Czeczenią z namaszczenia Kremla Ramzana Kadyrowa, notorycznie łamiącego prawa człowieka. Przyszła dziennikarka urodziła się i spędziła dzieciństwo z dala od sowieckiej szarej biedy - w Nowym Jorku, gdzie jej ojciec, pochodzący z Ukrainy Stiepan Mazepa, pracował, jako przedstawiciel ZSRR w ONZ-owskim Komitecie do Walki z Rasizmem. W Związku Radzieckim status rodzin takich jak ta, w której wychowywała się Anna, określano jednym słowem - niebożytiele (mieszkańcy nieba). W 1980 roku ukończyła dziennikarstwo na Uniwersytecie Moskiewskim. Jeszcze w czasie studiów wyszła za mąż za Aleksandra Politkowskiego, pochodzącego z polskiej rodziny arystokratycznej dziennikarza telewizyjnego, pod koniec XX i w pierwszych dekadach XXI wieku jednego z najbardziej znanych ludzi rosyjskich mediów. W nowej Rosji Anna Politkowska mogła spokojnie zostać „barysznią z Barwichy”, czyli jedną z lekkomyślnie trwoniących miliony dolarów pań z najbardziej ekskluzywnego podmoskiewskiego osiedla. - Po to, by żyć jak inni nowi Ruscy, wystarczyło tylko mówić językiem oficjalnej propagandy, wojnę w Czeczenii nazywać operacją antyterrorystyczną, a samych Czeczenów bandytami – tłumaczyła w jednym z wywiadów. - Albo w ogóle nie zajmować się wojną. Mój mąż zdecydował się na taki właśnie wybór. Odeszłam od niego, bo straciłam dla niego szacunek. Sama poszła na wojnę. I gdyby nie ona, świat nie dowiedziałby się o wielu krwawych pacyfikacjach wiosek czeczeńskich ani o torturowaniu jeńców przez rosyjskich żołnierzy. Anna Politkowska, nie bacząc na zakazy, jeździła na Kaukaz stale. Jak żaden inny reporter umiała dotrzeć wszędzie i do każdego. Co roku pisała około 30 reportaży. Wszystkie wstrząsające, wszystkie demaskujące zbrodnie popełniane przez żołnierzy sił federalnych. Po każdym dostawała pogróżki. W 2002 roku była na Dubrowce w teatrze opanowanym przez terrorystów. Kiedy dwa lata później terrorystyczne komando zajęło szkołę w Biesłanie, popędziła na Kaukaz. Nie dojechała, bo na lotnisku w Rostowie nad Donem, gdzie się przesiadała, ktoś podał jej zatrutą herbatę. Annę Politkowską uważali za wroga nie tylko oficerowie rosyjscy, ale też komendanci czeczeńscy. Dziennikarka nie kryła bowiem, że Szamil Basajew to dla niej „taki sam przestępca jak generałowie sił federalnych”. Politkowska była szerzej znana na Zachodzie niż w samej Rosji, gdzie nie dopuszczano jej do zmonopolizowanej przez władze telewizji i drukowano niemal wyłącznie w opozycyjnej „Nowej Gaziecie”. W 2003 roku od Ryszarda Kapuścińskiego dostała nagrodę „Lettre Ulysses”. Swoją książkę „Rosja Putina” (2004, wyd. pol. 2005) wydała w Wielkiej Brytanii. Dziennikarka została zastrzelona przy wejściu do windy w swoim domu w centrum Moskwy. Skrytobójca (w 2014 roku o zabójstwo skazano na więzienie w sumie pięć osób oskarżonych o współudział w przestępstwie) zamordował Politkowską w dniu urodzin Putina, dwa dni po urodzinach Kadyrowa. 5 czerwca 2014 r. w Ogrodzie Sprawiedliwych na warszawskim Muranowie, odsłonięto kamień i posadzono drzewo upamiętniające rosyjską dziennikarkę.