Był jedną z najważniejszych, najbardziej wpływowych, ikonicznych wręcz postaci muzyki pop drugiej połowy XX i początku XXI wieku. 25 marca 2016 roku, podczas występu w Toronto, Prince oddał hołd zmarłemu w styczniu tamtego roku Davidowi Bowie, wykonując jego „Heroes”. Któż ze świadków tego wydarzenia - historycznego, bo Prince nigdy wcześniej „Heroes” nie grał - mógł przypuszczać, że świat tak prędko będzie musiał żegnać jego samego - wielką muzyczną ikonę, jednego z niewielu artystów w showbiznesie tak całkowicie osobnych i nieprzewidywalnych? Jak się okazało, podwójny koncert w Toronto był przedostatnim występem Księcia (z publicznością pożegnał się w połowie kwietnia w Atlancie). Tamtego wieczoru zagrał na fortepianie i zaśpiewał - był to fragment solowej trasy „Piano & a Microphone” - jeszcze 56 (!) innych utworów. Reklamując koncert na Twitterze, napisał: „Jeśli lubicie muzykę, sztukę, teatr, seks, duchowość, literaturę, miłość, humor, filozofię, powinniście zobaczyć Prince’a”. Całkiem trafna autocharakterystyka. Pierwsza płyta Prince’a - „For You” (1978) - miała różne recenzje, ale okazała się podwójnym manifestem możliwości Prince’a. Po pierwsze, pokazała, z jaką zręcznością muzyk porusza się pomiędzy funkiem, soulem, r’n’b, disco, rockiem i jazzem. Była to zręczność kocia, bo Prince już od debiutu preferował hasanie własnymi ścieżkami. Po drugie, choć album nie przyniósł wielkich przebojów, udowadniał, z jak muzykalną osobowością słuchacz ma do czynienia. Lista instrumentów wykorzystanych na płycie ma 28 pozycji. Prince Rogers Nelson – bo tak brzmiało jego pełne nazwisko – zagrał na wszystkich sam, no i jeszcze zaśpiewał. Debiut był początkiem eksplozji: Prince w ciągu następnych 37 lat wypuścił w świat ponad 50 płyt (w tym 39 studyjnych i podpisanych własnym imieniem), które sprzedały się w ponad 100 milionach egzemplarzy, zdobył siedem nagród Grammy. - Mógłbym pisać piosenki codziennie, ale muszę sobie zadać pytanie: ilu tak naprawdę nagrań potrzebuję? - powiedział kiedyś, sygnalizując, że szalone tempo pracy musi wręcz ograniczać. Tym jednym albumem, po który zapewne najchętniej sięgają fani Prince’a, jest „Purple Rain” z 1984 roku, regularnie umieszczany w rozmaitych zestawieniach najlepszych płyt wszechczasów. Była to zarazem ścieżka dźwiękowa do filmu o tym samym tytule opowiadającym o dojrzewaniu młodego artysty szukającego sobie miejsca w branży. Główną rolę zagrał oczywiście sam Prince, który za muzykę do filmu odebrał Oscara. Ale Prince zostanie zapamiętany przede wszystkim, jako artysta, który przynajmniej na kilku polach dokonał przełomów. Jako jeden z pierwszych muzyków prowadził tak świadomą grę z własnym wizerunkiem, śmiało wykorzystując estetykę kiczu, a do teledysków, filmów i koncertów prowokacyjnie wprowadzał elementy rodem z dzielnic czerwonych latarni. Kiedy w latach 90. wszedł w konflikt z wytwórnią Warner, w proteście zaczął się podpisywać znakiem graficznym (który nazywał symbolem miłości), albo jako Artysta Dawniej Znany Jako Prince. Do własnego imienia wrócił dopiero w 2001 r. na płycie „The Rainbow Children”, którą wydał już we własnej wytwórni NPG Records, gdy wypełnił niekorzystny kontrakt. Dodajmy, że z początku wydawnictwo było dostępne wyłącznie w internecie – wtedy to był ewenement. To on wprowadzał na listy przebojów ponadprzeciętną dawkę wyrafinowania, oferując soul pełen świeżych pomysłów i aranżacji, na długo zanim takie podejście weszło do mainstreamu. Wreszcie, jako jeden z pierwszych artystów uwierzył w siłę internetu: w sieci transmitował swoje koncerty i sprzedawał piosenki online. I jako jeden z pierwszych spostrzegł tam siłę zabójczą dla kieszeni artystów: jego wytwórnia bezwzględnie tępiła nieautoryzowane nagrania pojawiające się w YouTube i serwisach społecznościowych. W ostatnich latach prasa muzyczna - oddając Księciu, co książęce - ochoczo donosiła o ekscentrycznych pomysłach Prince’a, np. o koncercie w Nowym Jorku rozpoczynającym się o godzinie 3. w nocy i trwającym do rana albo całonocnym koncercie jego grupy 3rdEyeGirl w Paisley Park, na który publiczność miała się stawić w piżamach. Jego koncert podczas finału Super Bowl w Miami w 2007 r. uznany za najefektowniejszy występ na żywo w historii USA. W Polsce Prince wystąpił tylko raz - w 2011 roku był gwiazdą festiwalu Open’er w Gdyni. Rok później miał zagrać we Wrocławiu na wybudowanym na piłkarskie mistrzostwa Europy stadionie, ale miejska spółka nie doszła do porozumienia z menedżerem artysty w sprawie daty występu. 21. kwietnia 2016 roku Prince został znaleziony w swojej posiadłości Paisley Park w rodzinnej Minnesocie. Tydzień wcześniej poczuł się źle podczas lotu z Atlanty. Pilot lądował awaryjnie w Illinois, a artysta został zabrany do szpitala. Mediom oznajmiono wtedy, że to wskutek powikłań po grypie. W Polsce wiadomość o śmierci Prince’a rozeszła się tuż przed rozpoczęciem gali wręczenia Fryderyków 2016 w kategoriach związanych z muzyką klasyczną. Krzesimir Dębski, dyrygujący Polską Orkiestrą Radiową, zadedykował pamięci Prince’a wykonanie swego koncertu skrzypcowego nr 3.