Wybitny neurolog i pisarz, z pochodzenia Brytyjczyk, zmarł w Nowym Jorku w wieku 82 lat. Sławę przyniosły mu historie pacjentów, które opisywał, zaglądając w głąb ich mózgów, dusz i emocji. Własną chorobę, czerniaka, zaanonsował rok przed śmiercią na łamach "New York Timesa". Nowotwór zaatakował - co nietypowe - oko. Lekarz zapewniał, że ten typ czerniaka jest wyleczalny, ale Sacks nie miał szczęścia. Na skutek naświetlań i mikrowylewów stracił w chorym oku wzrok, potem nowotwór zaatakował wątrobę. Od lutego 2014 r. wiedział, że umiera. Pierwszą samodzielną pracę Sacks zaczął we wrześniu 1966 r. w szpitalu Beth Abraham na Bronksie. Było to miejsce zsyłki przewlekle chorych, którzy w latach 20. przeszli dość zagadkową chorobę - śpiączkowe zapalenie mózgu. 40 proc. chorych umierało, a ci, którzy przeżyli, zapadali w dziwny stan między snem a jawą. Nie było dla nich terapii. Jednak Sacks postanowił podać im L-dopę, nowy lek stosowany wówczas w chorobie Parkinsona. I stał się cud, w który medycznemu światu niezwykle trudno było uwierzyć - pacjenci się wybudzili. Niestety, lek działał krótko. Pojawiły się komplikacje, przebudzeni ponownie zapadli w katatonię. O tym doświadczeniu Sacks w 1973 r. opowiedział w książce - tak o niezwykłym lekarzu usłyszał świat. Na motywach książki powstała sztuka Harolda Pintera ("Niby-Alaska") oraz przejmujący film z Robertem De Niro i Robinem Williamsem. Sacks stał się sławny, a ludzie zaczęli się zaczytywać w jego opowieściach. Choć pierwszą głośną książką Sacksa były "Przebudzenia", to największą sławę zapewnił mu zbiór opowieści "O mężczyźnie, który pomylił swoją żonę z kapeluszem". W tytułowym rozdziale opisuje mężczyznę, który nie potrafił odróżnić ludzkiej głowy od hydrantu, a głowy swojej żony od kapelusza. Kłopoty sprawiało mu nie tylko rozpoznawanie swoich bliskich, ale także samego siebie. Sacks był w stanie tak przekonująco opisać świat widziany oczami pacjenta również dlatego, że sam cierpiał na prozopagnozję - niezdolność rozpoznawania twarzy. To dlatego wszystkich gości przychodzących na przyjęcia do Sacksa jego asystentka prosiła o przypięcie identyfikatorów z imieniem. - Kilka razy się zdarzyło, że zderzyłem się z lustrem i zacząłem je przepraszać - śmiał się badacz. Bo nie jest to jego jedyna przypadłość, którą podzielił się z czytelnikami na kartach swoich książek. Gdy nowotwór pozbawił go wzroku, zaczął doświadczać niezwykłych halucynacji. - Kiedy przestałem widzieć, grupa neuronów w mojej głowie straciła bodźce i zaczęła się nudzić. Generuje więc własne obrazy. Nazywa się to zespołem Charles'a Bonneta - tłumaczył Sacks. Nie byłby sobą, gdyby swojej koegzystencji z nowotworem nie opisał w książce "Oko umysłu", która ukazała się kilka miesięcy przed jego śmiercią.