Marek Karewicz

Marek Karewicz

Ur. 28.01.1938 Zm. 22.06.2018

Wspomnienie

Fotograf polskiego bigbitu i jazzu. Portretował też Ellę Fitzgerald, Milesa Daviesa, Raya Charlesa, Erica Burdona i Micka Jaggera. Zrobił kilkaset tysięcy zdjęć. Kochał muzykę, za młodu grał na trąbce i kontrabasie, doskonale wiedział, kogo portretuje, z jakich powodów i co chce pokazać na zdjęciu. Fotografował tysiące koncertów, zrealizował setki sesji, jego zdjęcia znalazły się na okładkach ok. 1,5 tys. płyt, w tym na wielu z kultowej serii Polish Jazz. Fotografował najsłynniejszych polskich muzyków, z Krzysztofem Komedą, Ewą Demarczyk i Czesławem Niemenem na czele. Rodzice chcieli, by został lekarzem. Karewicza wciągał jednak świat muzyki. Uczył się gry na skrzypcach, potem przestawił się na kontrabas, jeszcze później na trąbkę. Chciał grać jazz, który znał z płyt kupowanych na bazarze Różyckiego i z koncertów Melomanów. Założył zespół Six Boys Stompers, na saksofonie grał u niego Michał Urbaniak. Six Boys Stompers dostali zaproszenie na nagrania od Polskiego Radia. Po nagraniu trzech utworów Karewicz poszedł odsłuchać je w reżyserce. „Przesłuchałem, wyszedłem i pod radiem za 50 zł sprzedałem trąbkę kibicowi, który szedł na mecz Legii” - mówił po latach. Do grania już nie wrócił. Coraz bardziej interesowała go fotografia. Zrobił kilka zdjęć na koncercie kwartetu Idreesa Suliemana, które spodobały się Leopoldowi Tyrmandowi - największemu wówczas autorytetowi dla młodych jazzmanów. Pisarz namówił go, by skupił się na zdjęciach. Karewicz skończył szkołę fotograficzną przy ul. Spokojnej. Pierwszym wielkim jazzmanem, którego fotografował, był w 1958 r. Dave Brubeck. Pianista poprosił Karewicza, by zawiózł go do Żelazowej Woli. Chciał zagrać na fortepianie Chopina. Po długich pertraktacjach udało się namówić kustoszy. W drodze powrotnej do USA wzruszony Brubeck napisał utwór zatytułowany po polsku „Dziękuję”. Karewicz fotografował ściąganych do Polski przez Pagart Ellę Fitzgerald, Keitha Jarretta, Herbiego Hancocka. Zaprzyjaźnił się z niewidomym wokalistą i pianistą Rayem Charlesem. Pomagały mu znajomość angielskiego i to, że pracownię miał w Pałacu Młodzieży, gdzie siedział do późnych godzin i zawsze był pod telefonem. Kiedy cofnięto z Moskwy The Rolling Stones i okazało się, że mogą zagrać w Warszawie, to jego poproszono, by się nimi zajął. Zdjęcia Stonesom robił tylko pod sceną. „W ogóle nie robiłem prywatnych zdjęć. Ludzie po pracy chcą żyć. Także za to muzycy mnie tak cenili”. Wiedział jednak, że dobre zdjęcia w Sali Kongresowej robi tylko ktoś zaprzyjaźniony z muzykami. Był autorem niemal wszystkich okładek płyt wydawanych w Polskich Nagraniach. Wprowadził w zdjęcia młodzieżowych zespołów nową jakość, fotografując nie w studiu, ale na tle murów, na wysypiskach, złomowiskach. „Nie miałem atelier” - wyjaśniał po latach. Największą sławę przyniosły mu zdjęcia Milesa Davisa w Sali Kongresowej. Muzyk zgodził się na zdjęcia tylko przez trzy pierwsze minuty koncertu. Kiedy wyszedł na bis, Karewicz wyciągnął aparat: zakaz dotyczył tylko koncertu, a nie dodatkowego prezentu dla fanów. Zdjęcia wysłał później do jednej z agencji w USA. Tak zobaczył je Davis. Miles kazał je powiększyć i powiesić na jednym z wieżowców. „Zarobiłem dzięki niemu takie pieniądze jak nigdy wcześniej ani później. Kiedy przyjechał do Polski po raz drugi, podarował mi marynarkę. Mam ją do dziś” - wspominał Karewicz. Marynarka od Davisa robiła wrażenie na znajomych, ale Karewicz zawsze uchodził za wzór stylu.

Paweł Gawlik

Zdjęcie profilowe: Waldemar Gorlewski / Agencja Gazeta