David Bowie

David Bowie

Ur. 08.01.1947 Zm. 10.01.2016

Wspomnienie

Piosenkarz, kompozytor, tekściarz, producent, aktor zmarł zaledwie dwa dni po wydaniu nowej płyty. Wielkość Davida Bowiego mierzy się liczbą sprzedanych albumów - ok. 150 mln egzemplarzy - i wpływem, jaki jego twórczość wywiera na artystów do dziś. Być może najwcześniejszy medialny ślad Bowiego to fragment programu BBC z 1964 r., w którym dziennikarz rozmawia z grupą młodzieży broniącej prawa do noszenia długich włosów. Bowie, jeszcze pod prawdziwym nazwiskiem David Robert Jones, zapewne trafił do tego programu jako młody artysta. Już jako dziecko był oddanym fanem rock’n’rolla, a swój pierwszy zespół założył w wieku 15 lat. „Byłem gwiazdą w proszku. Wystarczyło dodać wody” - mówił o sobie. Był wszechstronnie uzdolniony - nauczyciele zachwycali się jego interpretacjami na lekcjach śpiewu i talentem, jaki ujawnił na zajęciach tanecznych. Zachęcony przez przyrodniego brata zainteresował się też jazzem. Pod wpływem muzyki Johna Coltrane’a nauczył się grać na saksofonie. Wspomniane lekcje tańca sprawiły, że był świadomy własnego ciała i tego, co można z nim robić na scenie, a szkolna bójka pozostawiła na jego twarzy ślad, który nadawał mu wyjątkowy wygląd - jedna ze źrenic w wyniku uderzenia pozostała trwale uszkodzona i nienaturalnie powiększona. Zupełnie jakby sam los podsunął mu rolę, którą miał odgrywać w dorosłym życiu - artysty zawsze wyróżniającego się z tłumu, przekraczającego kolejne granice. Światowa kariera Bowiego zaczęła się od sukcesu singla „Space Oddity”, który zrobił furorę w 1969 r., tuż po lądowaniu misji Apollo na Księżycu. Wcześniej, aby odróżnić się od muzyka amerykańskiej grupy The Monkees Davy’ego Jonesa, zmienił nazwisko na Bowie. Pożyczył je od XIX-wiecznego amerykańskiego awanturnika. Zanim w 1972 r. wymyślił alter ego, które dało mu światowy sukces - kosmitę Ziggy’ego Stardusta, który przybywa na Ziemię, by grać rock’n’rolla - nagrał kilka płyt, na których znaleźć można zalążki wszystkiego, czym popisywał się potem na najsłynniejszych albumach. Z płyty na płytę kreował kolejne postaci, szokując nawet zagorzałych fanów. Po płytach ocierających się o glam rock modnie się ostrzygł, a zwariowane kostiumy zamienił na elegancki garnitur, aby nagrać longplay „Young Americans” (1975), na którym, jak sam mówił, postanowił zostać gwiazdą „plastikowego soulu”. A chwilę później wyskoczył z roli gwiazdora estrady, by razem z Brianem Eno wyruszyć w nieznane i wspólnie przygotować legendarną „berlińską trylogię”, albumy „Low” (którego ozdobą był utwór „Warszawa”), „Heroes” i „Lodger”. Jak sam przyznawał, fałszywy krok zrobił tylko raz - w latach 80., gdy po gigantycznym sukcesie skrojonego pod gust masowej publiczności albumu „Let's Dance” (1983) wszedł za mocno w rolę rockowego celebryty. Poza sceną grywał w filmach - był przybyszem z kosmosu w „Człowieku, który spadł na Ziemię”, brytyjskim jeńcem w japońskiej niewoli w dramacie wojennym „Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence”, starzejącym się wampirem w „Zagadce nieśmiertelności”, Poncjuszem Piłatem w „Ostatnim kuszeniu Chrystusa”, Andym Warholem w „Basquiacie”. Wieść o jego śmierci zaskoczyła świat. A przecież zmagał się z rakiem od półtora roku. W tym czasie nie tylko wydał na swoje 69. urodziny nową płytę, był także zaangażowany w przygotowanie opartego na jego piosenkach musicalu „Lazarus”. To właśnie od tego spektaklu zaczęła się historia jego ostatniej płyty. Zamiast publicznego umierania Bowie postawił na coś, czemu oddał całe życie - intensywną twórczość.

Robert Sankowski, Jacek Świąder

Zdjęcie profilowe: Face to Face / Reporter