Dziennikarz nie został po prostu zamordowany. Padł ofiarą egzekucji wykonanej tak, by widział ją cały Kijów, cały świat. Bomba umieszczona pod siedzeniem kierowcy eksplodowała o godz. 7.45 w samym sercu miasta. Moment i miejsce zabójcy wybrali nieprzypadkowo. Cały spieszący do pracy Kijów miał zobaczyć płonące auto z ciałem znanego dziennikarza. Zamach, do którego użyto ekwiwalentu 600 g trotylu, był przygotowany starannie. Szeremet, który ostatnio skarżył się, że jest śledzony, codziennie jeździł tą samą trasą do radiostacji Wiesti, gdzie prowadził autorski program. Zawsze tym samym autem partnerki Ołeny Prytuły, redaktor naczelnej witryny internetowej Ukraińska Prawda. Urodzony w 1971 r. Szeremet otarł się o śmierć 16 lat temu na ojczystej Białorusi. Uważany za wroga Aleksandra Łukaszenki pracował jako korespondent rosyjskiej telewizji ORT. Miał się spotkać na lotnisku w Mińsku ze swym kamerzystą Dmitrijem Zawadskim. Stamtąd razem wybierali się na zdjęcia. Kamerzysta jednak przepadł. Do dziś nie wiadomo, gdzie i jak zginął. Szeremet miał już wtedy za sobą trzy miesiące aresztu i dwuletni wyrok w zawieszeniu, który na mocy absurdalnego oskarżenia wymierzył mu łukaszenkowski sąd. A jeszcze przed sobą - napisaną wspólnie ze Swietłaną Kalinkiną - druzgocącą biografię białoruskiego przywódcy „Przypadkowy prezydent”. Przed nim było też jeszcze wiele lat kierowania opozycyjną witryną Białoruski Partizan. Za to wszystko został w 2010 r. pozbawiony obywatelstwa Białorusi. Z telewizją rosyjską Szeremet zerwał po wojnie gruzińskiej w 2008 r. Wkrótce potem przeniósł się na Ukrainę, gdzie związał się z Ukraińską Prawdą, medium niezależnym i ostro krytykującym władze i oligarchów, wsławionym głośnymi śledztwami dziennikarskimi. Był jednym z najbardziej znanych przedstawicieli rosyjskiej emigracji politycznej na Ukrainie. To rosnąca grupa ludzi o głośnych nazwiskach, którzy z zagranicy, korzystając ze wsparcia władz ukraińskich i swobody, jaką im w ojczyźnie odebrano, krytykują Putina, tworząc silny ośrodek antykremlowski. I Polacy, i Rosjanie wiedzą, jak duży wpływ na bieg spraw krajowych może mieć emigracja. Pokazowa śmierć w sercu Kijowa wygląda jak przestroga wysłana z Moskwy do tych emigrantów.