Andrzej Kondratiuk

Andrzej Kondratiuk

Ur. 20.07.1936 Zm. 22.06.2016

Wspomnienie

Autor niezapomnianych filmów, do których wciąż wracają polscy kinomani - „Hydrozagadki”, „Chciałbym się ogolić” czy „Wniebowziętych”. Dzieciństwo spędził z rodzicami w Kazachstanie. Po powrocie do kraju zamieszkał w Łodzi, gdzie studiował na Wydziale Operatorskim łódzkiej Filmówki. Był wszechstronnym filmowcem - reżyserem, scenarzystą, aktorem i operatorem. Stworzył wiele nagradzanych na festiwalach filmów niskobudżetowych. Często występowali u niego naturszczycy. Stworzył własny rodzaj kina, w którym łączyły się humor i melancholia, prześmiewczy gest i liryzm, pesymizm i metafizyczność. Kpił z kina. Wielopiętrową kpiną była kultowa „Hydrozagadka” - surrealistyczna, absurdalna, zdublowana parodia będąca czymś więcej niż satyrą na bolączki PRL-u, jakiej w tamtych czasach powstawało wiele. Bohater w stylu ratującego świat Supermana zmagający się z problemem braku wody w warszawskich kranach został wpisany w ramy złośliwie sparodiowanego peerelowskiego „małego realizmu”, ale również parodii kina wysokiej rangi. Jego ostatnim większym przedsięwzięciem, autoportretem, a jak się dziś wydaje, również testamentem, była trylogia filmowa: „Cztery pory roku” (1984), „Wrzeciono czasu” (1995), „Zegar słoneczny” (1997) - prywatne kino realizowane w Gzowie, wiejskiej siedzibie, którą stworzył w latach 70. wspólnie ze swoją żoną, aktorką i muzą - Igą Cembrzyńską. W „Zegarze słonecznym” umieścił autobiograficzną scenkę, która mogłaby służyć za motto do całej jego twórczości. Rzecz dzieje się na zesłaniu w radzieckim Kazachstanie, dokąd rodzina Kondratiuków została w 1939 r. wywieziona z Pińska. Siedmioletni chłopiec brnie przez śnieg z matką, która jest w ciąży z jego bratem Januszem, przyszłym reżyserem. Nagle matka zaczyna śpiewać arię z „Carmen”: „L'amour, l'amour...!”. „Dlaczego śpiewasz, mamo?” - pyta chłopiec. „Płoszę wilki, synku” - odpowiada matka. Filmowa błazenada Andrzeja Kondratiuka była jak śpiew jego matki - zabawa służyła odpędzaniu niebezpieczeństw, uwalnianiu się od lęków. To wesołe dziecko ponurych czasów grało na nosie wszystkiemu, co zniewala i ogranicza. Ale teraz warto pomyśleć o nim jako o człowieku pełnym powagi.

Tadeusz Sobolewski

Zdjęcie profilowe: Iwona Burdzanowska / Agencja Gazeta