Elżbieta Neumann

Elżbieta Neumann

Ur. 1924 Zm. 25.04.2019

Wspomnienie

Ostatnia przedstawicielka przedwojennej wrocławskiej Polonii. Razem z matką uczestniczyła w Kongresie Związku Polaków w Niemczech w 1938 r. Po wojnie mieszkała w Dzierżoniowie, ale regularnie przyjeżdżała na spotkania polskich breslauerów. Przychodziła do kościoła pw. św. Marcina na Ostrowie Tumskim. Przed wojną to był polski adres w Breslau - nie tylko świątynia, w której msze odprawiali polscy księża, ale też skrzynka kontaktowa. Tu można było zdobyć wszystkie praktyczne informacje: gdzie jest Dom Polski i konsulat, kiedy odbywają się zebrania Związku Polaków w Niemczech, co się dzieje w kraju. Języka polskiego nauczyła ją matka Łucja Lukserek, córka nauczyciela z poznańskich Pobiedzisk. W czasie I wojny wyszła za Wilhelma Schmidta, kupca z Nysy, krótko potem wspólnie zamieszkali w Breslau, ale przychodzącym na świat dzieciom młoda matka powtarzała, że są Polakami: Elżbietą, a nie Elisabeth, Henrykiem, a nie Heinrichem. Za każde wtrącenie niemieckiego słowa płacili 10 fenigów kary. Pani Elżbieta do końca pamiętała rozkład pomieszczeń w Domu Polskim przy Heinrichstrasse (dziś ul. ks. Henryka Brodatego), nauczycieli ze szkółki polskiej i mundurki harcerskie, wspólne zabawy nad Odrą i koncerty chóru. Wspominała też nacjonalistyczną dżumę, która zatruła jej miasto wraz z dojściem Hitlera do władzy. Terror topił przywiązanie do polskości. Ludzie bali się przychodzić do Domu Polskiego. Chodzili jednak do kościoła, choć gestapo wzięło świątynię „pod lupę”. Po przeciwnej stronie ulicy był dom starców i tam siedzieli agenci z aparatami fotograficznymi, żeby był dowód, kto przychodzi. 17 września 1939 r. ks. Józef Sikora odprawił ostatnie polskie nabożeństwo w Breslau. Ludzie śpiewali „Boże, coś Polskę” i płakali. Zaraz potem hitlerowcy zamknęli świątynię. We Wrocławiu Elżbieta Neumann mieszkała do 1945 r., opuściła miasto 21 stycznia. Jej kamienicę dowództwo twierdzy kazało spalić. Przygotowywali się do oblężenia, ludność cywilna i tak miała wyjść z miasta. - Tożsamość narodowa była dla nas wyborem, za tę polską trzeba było zapłacić wysoką cenę – mówiła. Nigdy nie opowiadała, co się działo, gdy do miasta weszli Rosjanie. – To było potworne – powtarzała jedynie. - Bycie Polakiem nie dawało żadnej ochrony. Nie było też wiele warte, gdy przyszła ta ukochana Polska, bo na Polaków z Breslau „prawdziwi” Polacy patrzyli podejrzliwie.

Beata Maciejewska