Piosenkami leczył siebie i słuchaczy ze smutku. Co ciekawe, wokalista zwany Krzyczącym Orłem Soulu karierę rozpoczął dopiero po pięćdziesiątce. Charles Bradley urodził się na Florydzie, później z matką i rodzeństwem przeniósł się do Nowego Jorku. Przez wiele lat imał się różnych zajęć, był kucharzem i pakowaczem, a śpiewanie traktował jak zabawę. Odkąd w wieku 14 lat zobaczył na scenie legendę soulu Jamesa Browna, próbował go naśladować. Charles Bradley, człowiek nie tylko na scenie do bólu szczery i pełny emocji, przez wiele lat śpiewał w zespołach grających utwory innych wykonawców. Dopiero w 2002 r. podpisał kontrakt z soulową wytwórnią Daptone. Występował m.in. przed gwiazdą tej firmy Sharon Jones, artystką, która zmarła w 2016 roku, również po długiej walce z rakiem. Pierwszy album Bradleya - „No Time For Dreaming” - ukazał się w 2011 r. Przeszywające ballady i pełne wigoru radosne funkowe utwory oczarowały publiczność i dziennikarzy. Na liście płyt roku magazynu „Rolling Stone" album zajął 48. miejsce. „Na tej płycie próbuję leczyć siebie i innych ze smutku" - powiedział Bradley w wywiadzie dla „Wyborczej". I dodał: „Muzyka tworzona z serca nigdy nie umrze". Artysta wydał później jeszcze dwie płyty, ostatnia, „Changes”, ukazała się w 2016 r. Jesienią 2011 r. Bradley wystąpił w katowickim klubie Rialto na festiwalu Ars Cameralis. Nie minął rok, a triumfalnie wrócił do stolicy Śląska na główną scenę znacznie większej imprezy – Off Festivalu. Wtedy doświadczyliśmy na własnej skórze jego wzruszenia, gdy po koncercie zszedł ze sceny, by wyściskać i wycałować fanów.