Claude Lanzmann

Claude Lanzmann

Ur. 27.11.1925 Zm. 05.07.2018

Wspomnienie

„Zabijam nazistów kamerą” - mówił reżyser słynnego dokumentu „Shoah” o Holocauście. Dziełem życia Claude’a Lanzmanna, dziennikarza, pisarza, filozofa, przyjaciela Simone de Beauvoir i Jeana-Paula Sartre’a, był 566-minutowy dokument o zagładzie Żydów na ziemiach polskich realizowany przez 11 lat, ukończony w 1985 r. W krajach Zachodu ten film należy dziś do podstawowych „lektur szkolnych”. Po latach Lanzmann wypuszczał w świat fragmenty, które nie zmieściły się w pierwotnym montażu, m.in. niesprawiedliwie okrojony w pierwszej wersji wywiad z Janem Karskim. Kurier z rozpaczą opowiadał o swojej „niemożliwej misji” poinformowania Ameryki o hitlerowskich gettach i obozach Zagłady. W Polsce nawet ci, którzy uznawali wielkość tego filmu, jak Jerzy Turowicz, uznawali, że jest on „antypolski”. Nie ma w nim słowa o pomocy Żydom. „To Polacy zabijali Żydów?” - pytała prowokacyjnie Anna Bikont w rozmowie dla „Wyborczej”. Odpowiedział: „Polska była miejscem, gdzie możliwe było przeprowadzenie Ostatecznego Rozwiązania”. A mówiąc o swoich rozmówcach, przeważnie prostych ludziach, tłumaczył: „Byli bezsilni. Gdybym ja urodził się chłopem spod Treblinki, zachowałbym się tak samo jak oni... To nie jest film o stosunkach polsko-żydowskich, Polska jest tylko tłem. Tematem jest Shoah, hebrajskie słowo oznaczające Zagładę”. Za polakożercę miało go MSZ w latach 80. Jego film pokazano fragmentarycznie w polskiej telewizji, całość na specjalnych pokazach w kinach studyjnych wskutek interwencji generała Jaruzelskiego. To mógł być akt wdzięczności za to, że Lanzmann nazwał generała patriotą, który powstrzymał rozlew krwi. Sam Jaruzelski przyznawał, że „Shoah” uświadomiło mu w z całą ostrością jego własną bierność w 1968 r. Na czym polega oddziaływanie „Shoah”, nieporównane z żadnym dokumentem o Zagładzie? Nie ma w tym filmie zdjęć z epoki, nie ma komentarza ani żadnych ozdobników. Są tylko miejsca i ludzie. Świadkowie Zagłady. I widz postawiony w sytuacji biernego świadka. W filmie Lanzmanna widz sam staje się Żydem, patrzy jego oczyma, staje się wyobcowany jak on. I w naturalny sposób jako Polak zaczyna odczuwać winę - będąc przy tym człowiekiem niewinnym. W recenzji-paszkwilu polskiego wydania jego autobiograficznej powieści „Zając z Patagonii” Joanna Tokarska-Bakir nazywa Lanzmanna farmazonem, narcyzem, człowiekiem niezdolnym do autokrytycyzmu. Można sobie wyobrazić, że był człowiekiem nieznośnym. Skandalistą, który w spektakularny sposób zwalczał głośne fabularne filmy o Zagładzie, od „Korczaka” Wajdy po „Listę Schindlera” Spielberga. Ale nawet Tokarska-Bakir przyznała: „Nikt przed nim nie zrobił i nikt nie zrobi takiego filmu jak »Shoah«”.

Tadeusz Sobolewsk

Zdjęcie profilowe: Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta