Rankiem prof. Bartoszewski zaczął porządkować swoje biurko w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Urzędujący od 2007 r. pełnomocnik polskiego rządu ds. dialogu międzynarodowego wysyłał zaległą korespondencję, podpisywał dokumenty, układał szpargały. Współpracownikom oświadczył, że nadszedł ten dzień. Nikt nie chciał w to wierzyć. 93-letni Bartoszewski wydawał się człowiekiem nie do zdarcia. Fakt, w ostatnim czasie mniej podróżował, ale ciągle trzymał formę. W poniedziałek czekały go polsko-niemieckie konsultacje międzyrządowe. Do Warszawy przyjeżdżała kanclerz Angela Merkel z całym gabinetem. 24. kwietnia udzielił jeszcze wywiadu "Gazecie Wyborczej" o Żegocie, konspiracyjnej Radzie Pomocy Żydom, w której działalność Bartoszewski był zaangażowany. Prowadząca rozmowę Anna Bikont nie zdołała nawet dokończyć pierwszego pytania. "Panie profesorze, chciałam porozmawiać ." - powiedziała, a Bartoszewski już opowiadał. I co chwila, jak to miał w zwyczaju, robił dygresje. Jak zwykle mówił szybko. Po Październiku '56 jego koledzy z podziemia, którzy przed sądami walczyli o rehabilitację za stalinowskie więzienia, często wzywali go na świadka. Bartoszewski zasypywał sędziów słowami jak pociskami. W ten sposób narodziło się jego przezwisko "Maschinengewehr" - karabin maszynowy. Był skuteczny, sędziowie, by przestał mówić, wydawali korzystne wyroki. Wywiad trwał bite dwie godziny, po nim Bartoszewski wrócił do pracy. Do porządkowania biura. O 18.30 karetka zawiozła go do szpitala MSWiA. Zmarł kilka godzin później. Podczas konsultacji międzyrządowych na miejscu przy stole obrad, które miał zająć Bartoszewski, postawiono jego zdjęcie. Premier Ewa Kopacz odczytała przemówienie, które przygotował na tę okazję. Dopiero jakiś czas później przypomnieliśmy sobie jego słowa sprzed ośmiu lat, że chciałby umrzeć w kraju suwerennym i stabilnym. Tak się stało. - O ile nie będę mógł zostać geografem, bo w życiu się różnie warunki układają, pragnąłbym zostać reporterem - wyobrażał sobie jako 12-letni chłopiec. Kilkanaście lat później jego matka ubolewała, że "jej Władeczek tylko w więzieniach siedzi". Jesienią 1940 r. z łapanki trafił do Auschwitz. Gdy dzięki interwencjom PCK zwolniono go po pół roku, był ciężko chory. Pół wieku później przyznał, że gdyby w obozie ktoś mu powiedział, że będzie miał przyjaciół Niemców, toby uznał go za wariata. Gdy doszedł do siebie, działał w konspiracji. Niósł pomoc Żydom w Żegocie. Brał udział w powstaniu warszawskim, służył w Biurze Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK - pracował w radiostacji "Anna" zlokalizowanej przy ul. Marszałkowska 62. Był też redaktorem naczelnym pisma "Wiadomości z Miasta i Wiadomości Radiowe". Po wojnie początkowo konspirował w organizacji "Nie", później działał w legalnym mikołajczykowskim PSL. Wspominał, że wobec komunistów nie miał żadnych złudzeń. Ani nadziei. Zanim go aresztowano po raz pierwszy - w listopadzie 1945 r., wraz z członkami walczącej z antysemityzmem Ligi przeciwko Zniesławieniu spotkał się z Bolesławem Bierutem, prezydentem z sowieckiego nadania. W więzieniu spędził półtora roku. Drugi raz został zatrzymany w 1949 r. Wyrok, osiem lat za szpiegostwo, odsiadywał na Rakowieckiej, w Rawiczu, Raciborzu. Wyszedł w 1954 r. Bezpieka ciągle miała go na oku. Z odtajnionych akt IPN wynika, że przez 30 lat rozpracowywało go 418 funkcjonariuszy. Bartoszewski nie ujawnił, kim byli. - Wystarczy mi, że byłem od nich silniejszy - mówił. Po odwilży nawiązał współpracę z "Tygodnikiem Powszechnym", od 1963 r. z Radiem Wolna Europa. Pisał o powstaniu warszawskim, o getcie i pomocy Żydom. W 1970 r. cenzura objęła go zakazem druku. W stanie wojennym jako ważnego działacza "Solidarności" internowano go w Jaworzu. Po zwolnieniu wyjechał do Niemiec, gdzie został gościnnym profesorem na Uniwersytecie w Monachium. W 1986 r. dostał prestiżową Pokojową Nagrodę Księgarzy Niemieckich. Jesienią 1990 r. premier Tadeusz Mazowiecki wysłał go do Austrii jako ambasadora. W polityce III RP Bartoszewski odgrywał rolę autorytetu. Dwukrotnie, w roku 1995 i w latach 2000-01 był ministrem spraw zagranicznych. Dziełem jego życia było polsko-niemieckie pojednanie, w które angażował się jeszcze w latach 60. Mottem były zaś słowa: "Warto być przyzwoitym".