Legendarny twórca polskiej szkoły wideoklipu, absolwent i były wykładowca toruńskiego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Jan Paszkiewicz pochodził z Bydgoszczy. Grafikę studiował na wydziale sztuk pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i przez kilka lat tam wykładał. Pseudonim „Yach” przybrał, bo miał dość, kiedy zagraniczni artyści i kuratorzy zniekształcali jego imię Jan, mówiąc do niego „Dżach”. – Trudno było Yacha nie zauważyć – tak w „Gazecie Wyborczej” wspominała go koleżanka ze studiów Małgorzata Winter, prezes bydgoskiej fundacji Bez Nazwy. – Wysoki, przystojny, charyzmatyczny facet z szalonymi pomysłami. Nie lubił być sam. Lubił działać, a asumpt do twórczych kreacji dawali mu ludzie. Był mistrzem improwizacji. Jeśli zawodził plan A, natychmiast pojawiał się plan B. Jeszcze mieszkając w Bydgoszczy, razem z przyjaciółmi Paszkiewicz założył grupę artystyczną Yach Film. Winter: - Ich prace były niezwykłe, aż trudno uwierzyć dzisiaj, że kręcone były starą radziecką 8 , którą kupił Yach. Kiedy rozpadła się po jakichś eksperymentalnych filmowych działaniach, misternie ją naprawił i skleił zwykłym plastrem opatrunkowym. Służyła jeszcze długo. Na początku lat 90. Paszkiewicz wyjechał do Gdańska. Przez dwie dekady prowadził tam Yach Film Festiwal – najstarszy w Europie konkurs wideoklipów. To za sprawą tej imprezy Gdańsk stał się wtedy mekką dla polskiej branży muzycznej, a w następnej dekadzie: również dla środowiska twórców teledysków. W tym samym czasie Yach Paszkiewicz zaczął współpracę z telewizją, efektem czego były animacje do programów „Róbta, co chceta” i „Lalamido”. Wielokrotnie podkreślał, że jego mistrzem był Józef Robakowski. – On zaraził mnie pracą z kamerą – opowiadał. - Nauczył mnie posługiwać się nią w sposób bardzo osobisty. To mi się w jego sztuce bardzo podobało. Paszkiewicz nazywany był „ojcem chrzestnym polskiego wideoklipu” - na przełomie lat 80. i 90. położył nad Wisłą podwaliny pod tę sztukę. „Sztukę”, bo Paszkiewicz konsekwentnie nadawał temu zjawisku taki wymiar, nie pozwalając mu osunąć się w sferę czystej promocji i komercji. Nakręcił około 400 teledysków dla niemal wszystkich najważniejszych wykonawców rodzimej sceny: począwszy od gdańskich formacji Big Cyc, Czarno-Czarni, przez grupy takie jak Kult, De Mono, Golden Life, Budka Suflera i Formacja Nieżywych Schabuff, aż po Macieja Maleńczuka i Majkę Jeżowską. Dwukrotnie był nagradzany najbardziej prestiżową nagrodą polskiego środowiska muzycznego – Fryderyki zdobył za wideoklipy do piosenek Big Cyca „Kumple Janosika” oraz Macieja Maleńczuka i Wojciecha Waglewskiego „Koledzy”. Teledyski tworzył jako pierwszy, więc zupełnie od podstaw kreował ich formę, a potem bawił się nią. Bywało tak, że realizował psychodeliczne, prześwietlone zdjęcia, kręcone rozmyślnie na przeterminowanej taśmie filmowej, a potem na tej samej taśmie dorysowywał markerem figury geometryczne, szlaczki, symbole - jak w teledysku zespołu Golden Life „Midnight Flowers”. Bawił się zdjęciami archiwalnymi z PRL-owskich kronik filmowych, tworząc niezwykły remiks propagandy z pustym blichtrem współczesności (to teledysk grupy Kult „44-89”). Zaciekle wymykał się wszelkim zinstytucjonalizowanym formom: chociaż wykładał na uczelniach, nie mieścił się w akademickim gorsecie, chociaż prowadził ogólnopolski festiwal, na posiedzeniach jury wolał rozczulać się nad pięknymi obrazami w pominiętych przez członków kapituły teledyskach, niż liczyć głosy. Był znakomitym nauczycielem, znawcą kultury wizualnej. O sferze wideo wiedział wszystko, umiał bezbłędnie wskazywać inspiracje, nawiązania, połączenia i cytaty. Potrafił dostrzec talent w nastolatkach przysyłających do niego swoje pierwsze, nieporadne prace, a potem czuwać nad ich rozwojem, aż sami stawali się mistrzami dla kolejnych pokoleń. Paszkiewicz zmarł w hospicjum gdańskiego Caritasu po krótkiej chorobie. Pokonał go nowotwór płuc. Został pochowany na Cmentarzu Łostowickim w Gdańsku.