Autor "Długu", "Placu Zbawiciela" i "Papuszy" był jedną z najważniejszych postaci polskiego kina czasów transformacji. Stawiał widzom pytania, które głęboko nurtowały jego samego. U twórców takich jak Krzysztof Krauze kino zyskuje pełnię znaczenia, staje się "czymś więcej" - ważnym przekazem duchowym. Z tego względu można porównać Krauzego z Kieślowskim. Dokąd by zaszedł, gdyby nie choroba? Skończył studia operatorskie w łódzkiej Filmówce. W łódzkim studiu Se-ma-for realizował filmy animowane. W połowie lat 80. zaczął reżyserować filmy dokumentalne i reportaże. W 1988 r. zrealizował pełnometrażową fabułę "Nowy Jork - czwarta rano". Uważał ten film za nieudany, ale w Gdyni otrzymał nagrodę za najlepszy debiut. "Gry uliczne" (1996) zdobyły w Gdyni nagrodę specjalną jury. Jego filmy, zwłaszcza nagradzane "Dług" (1999), "Mój Nikifor" (2005) i "Plac Zbawiciela" (2006) - dwa ostatnie realizowane wspólnie z żoną Joanną - były przypowieściami o tym, co znaczy być wolnym w świecie, o którym mówimy, że jest wprawdzie wolny, ale który zastawia na człowieka coraz to nowe pułapki. "Dług" przypomina thriller: młodzi kapitaliści prześladowani przez demonicznego egzekutora długu mszczą się - zabijają go. Widz jednak nie odczuwa satysfakcji z odwetu. Przyznanie się do winy jest jak w "Zbrodni i karze" momentem odzyskania wolności. - Wtedy przyczyn zła szukało się w systemie, w warunkach życia. Pora zacząć szukać wewnątrz siebie - mówił Krauze. W "Moim Nikiforze" malarz prymitywista w genialnej kreacji Krystyny Feldman stawał się kimś w rodzaju przewodnika dla opiekującego się nim człowieka. Filmowy Nikifor daje mu lekcję pokory, "bycia nikim". - Na tym polega duchowa przemiana - mówił reżyser. - Od "ja" do "nikt", od brania do dawania. I wreszcie "Plac Zbawiciela", film tak samo ważny dla pierwszej dekady XXI wieku jak "Dług" dla lat 90., czasów wielkiej gonitwy za pieniądzem. Film stawiający diagnozę i opowiadający historię choroby naszego czasu. Wielkim tematem Krzysztofa Krauzego były narodziny przemocy, nienawiści, tego strasznego stanu, który oddaje polskie powiedzenie "nie ma przebacz". To moment, kiedy człowiek staje się niewolnikiem własnych pragnień nieznajdujących zaspokojenia. Ale w każdym z filmów Krauzego jest jakaś szczelina, przebłysk jasności. Nigdy tego wewnętrznego dążenia nie zdradził. W "Placu Zbawiciela" mamy po jednej stronie determinizm przyczyn i skutków, nieuniknioną konsekwencję wydarzeń, a po drugiej - wolność, a w każdym razie możliwość wolności. W zakończeniu filmu udaje się powstrzymać strumień zła, jak gdyby odwrócić jego bieg. Co więcej może zdziałać artysta? Krzysztof Krauze po realizacji "Papuszy", a przed realizacją afrykańskiego scenariusza "Ptaki śpiewają w Kigali" był u progu owego etapu. Ale wtedy przyszła choroba. W 2006 r. u Krauzego zdiagnozowano raka prostaty. O chorobie, walce z nią i prawie do eutanazji wielokrotnie wypowiadał się w mediach. - Chcę być sobą - mówił w jednym z ostatnich wywiadów. - Śmierć jest czasem jedynym lekarstwem na życie. Moja śmierć może uwolnić życie. Może być źródłem życia.