Andrzej Lawton Ehrlich

Andrzej Lawton Ehrlich

Ur. 13.12.1928 Zm. 06.03.2023

Wspomnienie

Haruki Murakami powiedział, że „Wspomnienia ogrzewają człowieka od środka. Ale jednocześnie siekają go gwałtownie na kawałki.” Teraz tak właśnie się czujemy. Był naszym przyjacielem. Najlepszym z możliwych. Dla jednych z nas Wujek, dla innych Andrew, Andruszek, Kot, pan Andrzej, pan doktor Ehrlich, Mądralucha. Wybitny tłumacz, specjalista od zarządzania. Mądry, wrażliwy, dobry i troskliwy. Wierny i lojalny. Prawy. Mający ironiczne poczucie humoru, a jednocześnie mądrość, dystans, spokój, życzliwość i szacunek dla drugiego człowieka. Zawsze można było na niego liczyć, nikomu z nas nie odmawiał swojej obecności, pomocy, dobrej rady. Zawsze dyskretny i taktowny. W radości – najlepszy kompan, w smutku – najlepszy pocieszyciel. Nikt z takim wdziękiem jak On nie opowiadał dowcipów ani nie wygrywał w scrabble’a. Nikt tak cierpliwie nie oprowadzał po Rzymie, Warszawie, Amsterdamie, nie robił takiego barszczu. Nikt tak mądrze jak On nie uczył jak dystansować się wobec problemów życia, które wydają się wielkie, a w rzeczywistości są drobiazgami. Nikt nie miał takiego oglądu świata – był dla nas najmądrzejszym przewodnikiem obdarzonym przez Naturę genialnym umysłem i inteligencją jak brzytwa, a przez historię zaopatrzonym w doświadczenia, których wolelibyśmy uniknąć. Urodził się w pięknym świecie przedwojennego Lwowa, wychował w kochającej się rodzinie mądrych ludzi. Na styku krajów, narodów, języków, kultur i religii. Z dzieciństwa wyniósł siłę otwartego człowieka pogranicza. Wszystko się w nim mieszało: Polak, Amerykanin. Polski i angielski równie ważne. Gorący katolicyzm ojca Polaka i chłodny protestantyzm matki Amerykanki. Świat 11-letniego dziecka rozpadł się w 39 roku: rodzina się rozpierzchła, a Andrew został sam. Bez rodziców, z utraconym dzieciństwem. Niewiele brakowało, a moglibyśmy go nigdy nie poznać. Mógł zginąć w Ogrodzie Saskim, jak wielu jego kolegów, choć bardziej prawdopodobne, że zginąłby 13 sierpnia 44 r. na barykadzie na Alejach Jerozolimskich, gdyby niemiecki czołgista lepiej celował. Pocisk z Tygrysa otarł się o jego nogę, ale nie zabił 15-letniego sapera z batalionu Kiliński, jednak stracił połowę nogi. Trafił do szpitala, potem do niemieckiego stalagu. Ale przeżył. Doświadczenie wojny i Powstania uformowało go jako człowieka: Polaka, patriotę, warszawiaka. To wtedy stracił wiarę w Boga. Zyskał w zamian przekonanie, że tylko człowiek odpowiada za wszystko, co robi w życiu. Dlatego tak rozumiał ludzi i powstrzymywał się przed łatwymi osądami. Dobrze rozumiał ludzką naturę, szukał w życiu tego, co piękne, dobre i mądre. Nawet w trudnych czasach. Żył wiele razy – bo w wielu językach i różnych krajach. Wiele czytając, słuchając najlepszej muzyki, pracując w różnych miejscach na świecie, podróżując. Choć skończył chemię na UJ, wybrał zawód specjalisty od zarządzania – studiował na Harvardzie, zrobił doktorat na Politechnice Warszawskiej. Doradzał polskim ministrom, cierpliwie znosząc, że nie zawsze go słuchali i źle na tym wychodzili. Na emeryturze angielski, język Jego matki, stał się jego światem tłumacza. Przetłumaczył ponad 60 książek – wszystkie świetnym klarownym, starannym językiem docenianym przez zwykłych czytelników i profesjonalnych recenzentów. Przyjaźnił się z ludźmi najpierw dużo starszymi od siebie, a potem dużo młodszymi. I wszystkich tak samo z szacunkiem i klasą obdarzał swoją uwagą. Śmierć zawsze jest nie na miejscu i zawsze nie w porę – za szybko, za rano, za nagle. Przychodzi w poniedziałek, a mogłaby w piątek. Nie pyta o nic, nie uprzedza, nie dyskutuje. Przychodzi i zostawia ból tym którzy zostali. Teraz jesteśmy smutni z powodu odejścia Andrew, ale wiemy, że byliśmy szczęściarzami móc z nim obcować, rozważać jego opinie i szukać u Niego potwierdzenia i weryfikacji własnych myśli. Ten niedosyt, że już nie porozmawiamy o tym, co jest dla nas najważniejsze, co nas nurtuje, co cieszy trzeba równoważyć tym, cośmy z Jego miłości, Jego koleżeństwa, z Jego przyjaźni wzięli. Miałeś Andrew dobre, piękne życie. Bardzo Cię kochaliśmy i zawsze będziemy Cię kochać.

Ola. Ania, Ella, Bogdan, Eugeniusz, Kubuś, Roman